Nasi młodzi karmią się ostatnio bułkami. Na szczęście świetnie się przy tym zgrywają - Janek je środek, Sarka gustuje w skórkach. Dziś wracając z pracy dostałem od naszej niani smsa, że zapas się skończył. Wstąpiłem do piekarni, uzupełniłem i cały zadowolony wracam do domu. Po przyjściu, czego można się było spodziewać, słyszę z mniejszych ust „Ja chcę bułkę”. Daję jedną, widzę jak małe ząbki zatapiają się w skórce, po czym słyszę, że to nie taka. Rzeczywiście, była trochę inna. Próby przekonania do zjedzenia, skończyły się porażką. ale nagle pojawił się nowy refren: „Ja chcę byłobona”. Oho, myślę sobie… nie bardzo wiem, o co chodzi, ale dobrze wiem, że mam jeszcze maksymalnie trzy próby zgadnięcia, a po nich - mówiąc oględnie - będzie sporo hałasu...
Pytam, czy chodzi o jakiś konkretny sposób podania bułki na którym Sarce zależy. Pudło. Proszę, żeby powtórzyła. Pada nadal "ja chcę byłobona". Myślę sobie: może chce, żeby była obrana? Mała szansa, ale spróbujmy. Pytam; pada krzykliwe i rozjuszone: NIEEE. No dobra... Pocieszam się myślą, że i tak jestem w sytuacji lepszej od sapera. Próbujemy jeszcze raz. Sarka, możesz jeszcze raz powtórzyć czego potrzebujesz tylko jakimiś innymi słowami? Zależy mi na tym, żeby Cię zrozumieć, ale nie bardzo potrafię.
"Ja chcę byłobłona" nadal niewiele mi mówi, ale tym razem w trakcie mówienia do kuchni wjeżdża na jeździku Janek zagryzając swoją bułkę i mówi ot tak, po prostu: Sarka chce ________*.
(no właśnie - wiecie, co chciała Sarka? Odpowiedź na końcu tekstu :-)
Ufff... Sytuacja opanowana, wrzasku nie będzie, po chwili młoda je swoje byłobłona, a ja myślę skąd młody ma takie super zdolności i czemu on ją rozumie, a ja się z tym tak męczę.
Z pomocą przychodzi mi psychologia poznawcza - chyba mój ulubiony przedmiot na studiach, z którego notabene pisałem pracę magisterską. O co chodzi? Już tłumaczę. W psychologii poznawczej mówi się o dwóch sposobach przyswajania informacji. Określa się je angielskimi terminami: bottom-up i top-down. Pierwszy jest oddolny - najpierw postrzegamy różne rzeczy, a następnie składamy sobie z niego pojęcie. Słyszę głoski, potem składam słowa. Widzę litery, składam słowa. Drugi - przeciwnie - najpierw nastawiamy się na to co usłyszymy, a potem niejako dopasowujemy do tego to, co słyszymy. Najpierw nastawiamy się na słowa, a dopiero potem widzimy litery. Chcesz dowodu? Proszę bardzo: nie ma zncanzeia knoejlość lietr i tak będezsiz w stinae to pzercztayć. Dlaczego tak jest - właśnie dlatego, że prócz umiejętności składania liter w słowa mamy jeszcze umiejętność przewidywania tego co będzie za chwilę - na podstawie naszego doświadczenia. Nasz mózg jest leniwy (w Poznaniu byśmy powiedzieli raczej, że jest gospodarny - oszczędza sobie wysiłek, gdzie tylko może, żeby niepotrzebnie nie trwonić energii...) dlatego gdzie tylko może unika konieczności analizowania nowych bodźców, tylko przyjmuje za pewnik dane, które już ma. Ile razy przeczytaliśmy w życiu słowo kolejność? Pewnie setki. Dlatego dla naszego umysłu nie ma różnicy czy to będzie kolejność, czy klojeonść. Wiemy o co chodzi. Wracając do bułki:
dla mnie oczywiste było, że rozmawiam z Sarką o bułce. Janek wszedł w całą sytuację bez kontekstu - słuchał na świeżo - i po prostu z byłobłona odczytał to, co było trzeba. On przyswajał informacje drogą bottom-up, ja - top-down. Zafiksowałem się na bułce.
Otóż w taki sposób, że na początku znajomości z kimś "odczytujemy go" drogą bottom-up. Słuchamy, pytamy, prosimy o wyjaśnienia. Interesujemy się, jesteśmy zafascynowani. Po pewnym czasie mamy już poczucie, że wiemy wszystko. Przestajemy słuchać, bo w końcu słyszeliśmy to już tyle razy. Nic się nie zmieniło... A do tego jest tyle nowości wokół - nasza praca, w której ciągle się coś dzieje, dzieci rosną i trzeba zmywać ściany z kredek. Feed w Facebooku, czy LinkedInie sam się nie przescrolluje, a wiadomości nie przeczytają. A u naszej drugiej połówki - nic nowego... To samo co tydzień, miesiąc, rok temu. Wszystko wiemy, i jesteśmy w stanie dokończyć każde zdanie, które nasza partnerka, partner zacznie. I tu się zaczyna problem. Bo tak naprawdę zmienia się codziennie. A nawet jeśli na zewnątrz się nie zmienia, to te emocje, które są dziś, to nie są te emocje, które były wczoraj. One żyją. I domagają się uwagi. I nie, nie wiesz co tak naprawdę dziś się stało, jeśli o to nie zapytasz i jeśli tego nie wysłuchasz tak, żeby usłyszeć. I to dotyczy zarówno Twojej żony, męża jak i syna, czy córki. W relacji nie chodzi tylko o zbieranie informacji - ale chodzi o więź, o bycie, o towarzyszenie, o poczucie obecności. Jak się pobieraliście, lub decydowaliście o tym, że jesteście razem, to nie chodziło Wam pewnie o kogoś, kto będzie dużo o nas wiedział - chodziło raczej o spędzenie reszty życia z kimś, kto będzie nas kochał.
I tu nasz umysł robi nam niedźwiedzią przysługę. Naturalną tendencją naszego gospodarnego mózgu będzie uważanie, że wiem już na tyle, że nie potrzebuję zaprzątać sobie głowy nowymi informacjami. Znam moją żonę już kilka lat, nic mnie raczej nie zaskoczy. Problem w tym, że jeśli uważam że wiedza z wczoraj mi wystarczy, to tak jakbym nie aktualizował swoich map w nawigacji. Dzień, tydzień, miesiąc przeżyję. Ale po roku nagle okazuje się, że droga do ważnych miejsc w naszym wspólnym życiu wygląda już całkiem inaczej. Gdy z Ulą jechaliśmy na nasz własny ślub z Poznania do Kętrzyna zajęło nam to prawie 8 godzin - tyle było remontów. Teraz remonty się skończyły, nie musimy już wjeżdżać do Gniezna, omijamy obwodnicą Inowrocław i Ostródę, a za chwilę szybciej będzie przez Bydgoszcz niż przez Toruń. Teraz mieścimy się w 6 godzinach. To już zupełnie inna trasa. Jeśli nie aktualizujemy swoich map w związkach, to po kilku latach budzimy się z poczuciem, że obok nas w łóżku śpi inna osoba niż ta, z którą planowaliśmy przed ślubem spędzić całe życie. Jak to się stało? Kiedy ona się zmieniła? No właśnie dzień po dniu, drobnymi krokami, gdy myśleliśmy, że ją tak dobrze znamy. Top-down, zamiast bottom-up... Dzieci robią to lepiej, bo nie są obarczone latami doświadczeń - mają w sobie pewną świeżość... My z kolei musimy o nią dbać na codzień.
Co z tym robić? Przede wszystkim uczyć się słuchać... I zaprząc nasz gospodarny umysł do pracy - sprawdzać, pytać się o to co wzajemnie przeżywamy, co jest dla nas ważne. I nie zakładać że dobrze się znamy - w końcu ciągle się zmieniamy, ciągle możemy się siebie na nowo uczyć...
To uczenie się słuchania nie zawsze jest proste - też ze względu na skłonność naszego mózgu do samoistnego uzupełniania historii, do dopowiadanie tego, co nam się wydaje. Potrzeba tu ciekawości, warto znać konkretne sposoby, by uniknąć pułapek zastawianych przez nasz leniwy umysł. Da się to jednak opanować - a dzięki tej umiejętności jesteśmy w stanie sprawić, że nasz druga połówka poczuje się wysłuchana i zrozumiana - o co w dzisiejszym świecie nie jest łatwo, a co ma kolosalne znaczenie dla naszego związku. Tutaj znajdziesz cały kurs o tym jak to robić lepiej. Na stronie możesz zobaczyć też wprowadzenie do kursu. Ci, którzy go przeszli cenią sobie go zwłaszcza za konkretność i praktyczność.
A do tego co tydzień wysyłam do zainteresowanych tym tematem newsletter :-) Zostaw e-mail po tego typu inspiracje - rzeczy, które w nim wysyłam raczej nie trafiają tutaj.