Nagle słychać głośny płacz. Taki spazmatyczny, z przerwami na to, by wziąć głębszy oddech. Taki rodzaj po którym od razu wiem, że tu nie chodzi o kłótnie z bratem, złość w zabawie, czy rozpacz po tym jak ktoś wziął klocka. Tu pytanie brzmi, czy będzie krew, czy będziemy jechać do szpitala i czy płaczący jest jeszcze w całości.
Zbiegam szybko na dół sprawdzając, które to. Tym razem Sarka. Wstała juz z podłogi - to dobry prognostyk - i przez łzy mówi, że się przewróciła i uderzyła twarzą w ziemię. Sprawdzam, czy wszystkie zęby są. Są. Krew się leje? Tylko odrobinę, prawie że nie widać. Przytulam i pytam czy bardzo boli. Po chwili już mniej, a po minucie już możemy razem iść na górę rozmawiając o tym w co się pobawimy.
Wchdzimy, Sarka podchodzi do Uli, a ta zaczyna jej współczuć: - ała... pewnie cię bardzo bolało, pokaż buzię.
Sarka wybucha płaczem znów płaczem.
Patrzę na to z tyłu i się dziwię. No jak to, przecież już było dobrze, już nie bolało, nie?
A potem mi się rozjaśnia - nie, to całkiem normalne.
To my możemy nadać znaczenie temu, co się dzieje w drugim człowieku. Naszymi słowami możemy obudzić w ludziach emocje, a za nimi pójdą konkretne reakcje i działania.
Zwłaszcza w małym człowieku.
To nasze pytania, dopowiedzenia, ton głosu nadają koloryt temu jak będą je widzieli nasi rozmówcy.
Gdy idą po wysokim murku - to zrobi różnicę, czy powiemy: "zaraz spadniesz", "uważaj, żebyś nie spadł", czy "świetnie sobie radzisz - tak dalej!"
Gdy ewentualnie spadnie - czy powiemy: "A nie mówiłem", "bardzo boli?" czy "wskakujesz z powrotem?”.
Kreujemy słowami świat innych ludzi.
I żeby nie było - wcale nie uważam, że moja reakcja była lepsza od Uli. Tu nie do końca jest lepsze-gorsze. Tu jest pytanie co było Sarki? Czego ją uczymy. Czy to jest zaciśnięcie zębów i ciśnięcie do przodu? Czy to jest kontakt z własnymi emocjami i własnym bólem. Czy jeszcze coś innego? Czy jedno i drugie - bo w różnych sytuacjach potrzeba różnych reakcji - i warto mieć szeroki wachlarz.
I warto mieć świadomość, że nasze pytania, reakcje, odpowiedzi - mają wpływ.
Mogą dodawać sił, lub podcinać skrzydła.
I nie mówię tu tylko o dzieciach.
Mówię o bliskich, mówię o klientach.
Mówię o tym trochę w Sztuce Słuchania, pokazując jak to konkretnie zrobić.
Wierzę, że na wszystko jest miejsce - zarówno na nadawanie kolorytu doświadczeniom innych jak na wsłuchanie się w to, jak oni widzą rzeczywistość i pozwolenie sobie na to, by nas po niej oprowadzili.
I myślę, że to jest szczególnie ważne w sytuacjach, w których mamy autorytet - jesteśmy rodzicami, przełożonymi, ekspertami - wtedy warto mieć świadomość odpowiedzialności - i by nie brać jej zbyt dużo. Czasem dużo ważniejsze jest to, że wzbudzimy w kimś poczucie sprawczości niż, że damy mu gotowe rozwiązanie, pokażemy jak cos ma widzieć. Wierzę, że Mistrzów - takich w nauczycielskim sensie - poznaje się nie po tym jak dobrzy są oni sami, ale jak dobrzy stają się ich uczniowie. I do tego potrzeba umiejętności wejścia w ich świat, ale na boso - bez własnych butów. Tylko wtedy będziemy w stanie raczej towarzyszyć w odkrywaniu, a nie przedeptywać komuś ścieżkę.
Jest tu jeszcze jedna strona medalu. Pytanie co my słyszymy w słowach innych. Naszych bliskich, naszych rodziców, naszych współpracowników, czy klientów. Na ile dajemy sobie koloryzować świat. Od tego się zaczyna... I o tym już pisałem kiedyś tutaj.
A przy okazji - wiesz, że co tydzień wysyłam newsletter z inspiracjami na temat słuchania? Możesz się na niego zapisać tutaj.